Po południu w ten dzień Wielkanocy chodzą chłopaki i dziewczęta po wsi, przechwalając się pięknością swoich kraszanek – pisał w 1890 r. Oskar Kolberg w tomie pt. „Chełmskie” (zaliczył do tego regionu m.in. dzisiejszy powiat hrubieszowski). „Są to jajka w farbie gotowane i zręcznie upstrzone w różne kolory. Potem, dobywając po jednej sztuce z kieszeni, próbują, która mocniejsza, biją je nawzajem sztorcem obracając, a ten którego mocniejsze jaje, ma prawo zabrać słabsze, rozbite’.
Zdarzało się, że niektórzy pięknie ozdabiali jaja, które... nie były ugotowane. Wówczas jak pisał Kolberg „jajecznica” oblewała ręce uczestników takiej zabawy. Był to figiel, który wzbudzał na wsi powszechny śmiech.
Drabinki, gałązki, wiatraczki
Znaną metodą na ozdabianie wielkanocnych jaj była w dawnej Rzeczpospolitej technika batikowa. Nie była prosta. Jak tłumaczył w 1939 r. prof. Kazimierz Moszyński, etnograf, etnolog i slawista w swojej monumentalnej „Kulturze Ludowej Słowian” ozdoby nanoszono na powierzchnię jaj woskiem, co nazywano „pisaniem”. Następnie wkładało się je do zimnego lub letniego barwnika, który miał formę roztworu.
Wiadomo, że pod koniec XIX w. farbowanie odbywało się w naturalnych barwnikach roślinnych np. w popularnej kiedyś brezylii (w słowniku języka polskiego M. Arcta z 1929 r czytamy, iż chodzi o Brezylję lub Bryzylkę „brazylijskie drzewo dostarczające barwnika czerwonego"), w wywarze z kory dębowej (dawała kolor czarny), w odwarze z łusek cebuli (różne odcienie żółci i brązu), w soku z buraków (kolor różowy) z kory dzikiej jabłoni, listków kwiatu malwy, krokoszu, a nawet szafranu.
Więcej na ten temat tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze