Nocą z 12 na 13 grudnia obudził nas, mnie i rodzinę, łomot i tupanie do drzwi. Milicja tłukła w okna, drzwi, świeciła po oknach. W końcu zadzwoniły rzucone pod drzwi łomy, którymi wyłamali wejście. Spodziewałem się najgorszego. Po wtargnięciu do domu, poinformowali mnie, że był wypadek na kolei przy Rotundzie, zginął tam człowiek, a ja jako związkowiec mam tam jechać na wizję lokalną.
Pod tym pozorem wzięli mnie, ja wiedziałem, że to blef. Żona spodziewając się najgorszego, protestowała, chciała jechać ze mną. Wzięła syna Roberta i w sześć osób zapakowani we Fiata 125p jechaliśmy. W pewnym momencie zamiast na kolej skręcili w ulicę Orlicz-Dreszera, wiedziałem już, że dzieje się coś złego. Zajechaliśmy pod budynek milicji, zobaczyłem tam moich kolegów w „budach” milicyjnych. Wołali do mnie „Piotr, Piotr, ekstrema”. Wyprowadzili mnie z samochodu, żonie nie pozwolili już pożegnać się ze mną. Jeden z milicjantów odepchnął ją, szarpnął, oderwał rękaw od płaszcza. Zamknęli mnie na komendzie. Patrzyłem jak dowozili ludzi i pakowali do więźniarek. Mnie wsadzili do Nysy. Ruszyliśmy. Nysa, w której byłem, jechała jako pierwsza, za nami kolejne „suki” milicyjne. Zawieźli nas do więzienia w Krasnymstawie. Znaleźliśmy się tam 13 grudnia około godziny 2 w nocy. Wpędzono nas do holu więziennego, po czym po kilku powganiali do cel. Zanim znalazłem się w celi, zauważyłem pompę strażacką i rozwinięte po holu węże strażackie. Przypuszczałem, że przygotowali je po to, aby nas polewać na wypadek buntu. Dowozili kolejne osoby przez całą noc. W Krasnymstawie byliśmy do stycznia 1982 roku. Przeżyliśmy tam święta bez kontaktu z rodziną. 9 stycznia zaczęli nas wywozić, szeptano, że na Syberię. Wszystkiego mogliśmy się spodziewać, przecież nie wiedzieliśmy co dzieje się w kraju, towarzyszył nam niepokój o życie, o rodziny.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze