To mieli być polscy kamikadze. Członków oddziałów "żywych torped" planowano w 1939 r. wysyłać na misje mające samobójczy charakter. Ochotników do takich formacji nie brakowało. Tylko z Zamojszczyzny do "żywych torped" zgłosiło się ponad dwadzieścia osób!
"Każda zmarnowana torpeda, bomba i mina, kosztują dużo pieniędzy, których nadmiaru nie mamy. Każdy okręt nieprzyjacielski, czołg, pancerka może i tak kosztować życie kilkunastu (naszych) żołnierzy, zaś jeden człowiek zdecydowany może oddać tylko jedno swoje życie, jako żywy pocisk, czy w torpedzie, bombie lub minie" – czytamy w liście otwartym zamieszczonym w maju 1939 r. na łamach Ilustrowanego Kuryera Codziennego. "Człowiek w torpedzie zawsze znajdzie ten cel, w który zechce trafić i tem samem zaoszczędzi życie innym żołnierzom, zniszczy zaś wielu wrogów".
Autorzy listu przekonywali, że żywymi torpedami mogą zostać wszyscy, także ludzie "ułomni", lecz silni duchem. Muszą oni jednak rozumieć, że w przypadku podjęcia takiej misji nie ma dla nich szansy na ocalenie.
"Właśnie tacy ludzie są nam potrzebni. Nie wątpię, że takich jak my zgłosi się tysiące, ale te tysiące będą kosztowały wroga miljony złotych (pisownia oryginalna – przyp. red.) i setki tysięcy ludzi. W ten sposób chcemy oddać nasze życie w ręce Marszałka Polski Śmigłego-Rydza, ażeby zużytkował je jak najskuteczniej w obronie Ojczyzny" – tłumaczyli autorzy listu. I dodali: "Proszę nie myśleć, że my to robimy z jakiejś rozpaczy, czy czegoś podobnego. Ja jestem urzędnikiem państwowym, szwagier jest pracownikiem miejskim, drugi szwagier jest masarzem, zarabiamy nieźle, jesteśmy silni i zdrowi".
Na początku ta spontaniczna inicjatyw miała jedynie charakter obywatelski (autorzy listu otwartego zastanawiali się nawet dokąd mają się zwrócić). Pomysł trafił jednak na podatny grunt. Swoją gotowość poświęcenia życia dla Ojczyzny w samobójczym ataku zadeklarowało ponad 4,7 tys. osób, w tym blisko 150 kobiet! Byli to mieszkańcy miast i wsi z całej Polski. Swoimi zgłoszeniami zasypywali Kancelarię Prezydenta RP, różne instytucje wojskowe oraz gazety (ich nazwiska, a nawet adresy często były publikowane, niektórzy jednak prosili o anonimowość).
Więcej na ten temat w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze