Barszcz Sosnowskiego ma długą, bruzdowatą łodygę wysoką nawet do 4 metrów oraz charakterystyczne liście i kwiaty. Zawarte w soku oraz w wydzielinie włosków gruczołowych związki stanowią zagrożenie dla zdrowia ludzi. W kontakcie ze skórą powodują oparzenia. Plam i blizn niemal nie można usunąć, może to trwać miesiącami, a nawet latami. Bywa, że oparzenia wywołują martwicę. Aby stać się ofiarą barszczu Sosnowskiego, nie trzeba go nawet dotykać. Wystarczy w upalny dzień znaleźć się w pobliżu. Wysoka temperatura sprzyja unoszeniu się w powietrzu szkodliwych substancji, wydzielanych przez tę roślinę.
– My się przyzwyczailiśmy, ale boimy się o wnuki, którzy przyjeżdżają w odwiedziny – mówią mieszkańcy Machnowa Starego.
Sami na froncie
Gmina Lubycza Królewska problem z barszczem Sosnowskiego ma od kilkunastu lat. Roślina na terenie gminy opanowała kilkadziesiąt hektarów. Mimo doraźnych działań, z roku na rok ten obszar zwiększa się. Nasiona rośliny przenoszone są przez wiatr, rozprzestrzeniają się przez odchody ptaków, przyczepiają się do sprzętu rolniczego. Wyrywanie rośliny z korzeniami, też jest trudne (korzenie sięgają nawet do 2 metrów).
– To była walka z góry skazana na niepowiedzenie. Roślina oponowała wprost porażający obszar – wdycha Marek Kellner, sekretarz gminy Lubycza Królewska.
Gmina, jak mówią włodarze, pozostawiona została sama sobie. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska skupiła się jedynie na ochronie rezerwatu przyrodniczego Machnowska Góra, gdzie znajduje się roślinność kserotermiczna z licznymi chronionymi i rzadkimi gatunkami roślin. Dbała o to, aby tam nie wdarł się barszcz i nie zachwiał ekosystemem.
Więcej na ten temat w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze