W Polsce trwała moda na malarzy prymitywistów. Pierwszym, który wzbudził zainteresowanie "szerokiej publiczności", był Nikifor Krynicki (naprawdę nazywał się Epifaniusz Drowniak i miał pochodzenie łemkowskie). Potem dołączył do niego Teofil Ociepka oraz m.in. Paweł Wróbel i Erwin Sówka. Ci artyści byli amatorami, samoukami. Jednak ich, jak mówiono, "prymitywne", "naiwne" prace miały niezwykłą siłę oddziaływania.
Wprawdzie dzieła tych twórców wzbudzały zakłopotanie przemądrzałych, socjalistycznych ideologów, ale jednocześnie dowodziły iż na polskiej, wsi istniały chłopskie i robotnicze "nieoszlifowane diamenty". A to było coś!
Do takich artystów dołączył Edmund Monsiel.
Płynny owal, oczy wąsy...
List opublikowany w "Przekroju" był anonimowy. Dzisiaj jednak wiemy, że wysłał go student Edward Żak, kuzyn Monsiela. Miłośnicy sztuki znaleźli tam garść informacji na temat wożuczyńskiego rysownika. "Warunki w jakich (Monsiel) przebywał w ukryciu były dość ciężkie, brak światła" – czytamy w liście. "Prace swe wykonywał przy lampie naftowej (...). Jego kontakty towarzyskie zostały ograniczone (...). Nikomu nie pokazywał swych rysunków (...). Rysował do samego końca".
List nie był ostrożny i... intrygujący. Uwagę zwracały także dwa wykonane ołówkiem rysunki Edmunda Monsiela, które w czasopiśmie zamieszczono obok tekstu. To, co tam zobaczono trudno było jednoznacznie zinterpretować.
Na jednym z tych rysunków centralną postacią był jakiś człowiek w płaszczu i koronie. Stał na konstrukcji przypominającej tron. Jedną ręką podpierał brodę, w drugiej trzymał podłużny przedmiot przypominający pałkę (lub miecz).
Tylko on nie miał zarostu na twarzy. Obok niego Monsiel narysował tłum wąsatych twarzy (tylko u kilku widać dłonie i zarysy postaci). Wypełniały one cały rysunek, wręcz tłoczyły się i nawarstwiały. Drugie dzieło wyglądało podobnie. Tyle, że tam stłoczonych, wąsatych (zawsze męskich) twarzy było jeszcze więcej. Co autor tych rysunków miał na myśli? Kim były wyobrażone przez niego osoby? W 1963 r. zaczęli się nad tym zastanawiać historycy sztuki i... psychiatrzy.
"Małe rysunki z monogramem E.M. zwracają uwagę swym srebrno-szarym, smutnym nastrojem" – pisał poetycko Andrzej Załuski, historyk sztuki. "Ostry, twardy ołówek znaczy swój niespokojny szlak z (...) cierpliwością. Zespół ruchliwych linii i płaskich form pokrywa bez reszty powierzchnię karteczek i kartoników. Przypomina grawerską robotę i dekoracyjny labirynt wschodniej tkaniny. Wszystko (...) pozbawione jest spokoju. Wszystko tu drga, skręca się, faluje, kieruje się gdzieś, biegnie albo upada".
Załuskiego "uderzył" dziwny niepokój prac wożuczyńskiego artysty oraz ich rozpaczliwa, sugestywna, przejmująca siła.
"Wszędzie ten sam motyw – twarz: płynny owal, oczy i wąsy. Oczy powiększone i rozszerzone kierują się we wszystkie strony, zresztą podobnie jak małe, białe ręce z wskazującym palcem. Może to strach ma wielkie oczy i małe ręce?" – zastanawiał się jakby trochę nieporadnie Andrzej Załuski.
"Rysunki Edmunda Monsiela wyróżniają się z twórczości amatorskiej z dwu powodów. Są to rysunki tworzone w wyniku obsesyjnego lęku" – wtórował mu Maciej Gutowski, znany w latach 60. ub. wieku krytyk i historyk sztuki, który w "sarmackich typach twarzy" i strojach monsielowskich bohaterów dopatrzył się także "bardzo dalekich wspomnień portretu staropolskiego".
Urojenia prześladowcze?
Z prac Monsiela patrzą dziesiątki oczu. Sporo jest także symboli religijnych oraz "upomnień od Boga". Te powielane setki i tysiące razy głowy, oczy, wąsy oraz cytaty i napisy o treści religijnej, jak orzekli psychiatrzy, są dowodem na to, że Monsiel cierpiał na schizofrenię paranoidalną. Lekarze zdiagnozowali ją publicznie, na podstawie kilku prac artysty oraz garści informacji na temat jego życia.
"Dzieło Edmunda Monsiela jest niezwykle ciekawym wynikiem inspiracji twórczej, pochodzącej z choroby psychicznej" – wypowiadał się autorytatywnie dla "Przekroju" Jan Mitarski, lekarz psychiatra. "Zarówno dane z życia tego artysty amatora, jak i jego wypowiedzi na piśmie (zamieszczone na rysunkach – przyp. red.) świadczą o tym, że ok. 40 roku życia zapadł na chorobę psychiczną o obrazie schizofrenicznym (...). Choroba wyzwoliła w nim wielki talent artystyczny".
Mitarski zapewniał, że schizofrenicy czują się nieustannie obserwowani (to mogłoby np. tłumaczyć uporczywie powtarzający się na rysunkach motyw setek oczu).
"Same rysunki są dziwaczne" – zauważył także inny psychiatra (podpisał się inicjałami A.M.). "Twarze na rysunkach, wnioskując z ich rysów, to też schizoidzi lub schizofrenicy. Nagromadzenie ich w takiej ilości mogłoby pozwolić na wnioskowanie, że autor odtworzył swe omamy wzrokowe lub dał wyraz urojeniom prześladowczym".
W maju 1963 r. Jerzy Pomorski napisał obszerny tekst na temat Edmunda Monsiela (zilustrowano go kolejnymi rysunkami artysty z Wożuczyna). Była to odpowiedź na prośby licznych czytelników "Przekroju", którzy dopytywali się o Monsiela i jego prace. Z tekstu dowiadujemy się, że połączenie twórczości artystycznej z chorobą psychiczną nie jest niczym wyjątkowym. Cierpiał na nią Odilon Redon, francuski malarz, August Strindberg, szwedzki dramaturg, a nawet – podobno – sam Vincent van Gogh.
Tyle, że takie stawianie sprawy nie było chyba do końca uczciwe i uprawnione.
– Stryjek był typem samotnika – opowiadał Jacek Monsiel, kuzyn Edmunda, z którym rozmawiałem kilkanaście lat temu. – Tworzył nocami, przy lampie naftowej lub palących się świecach. Rysował twardym zatemperowanym ołówkiem na przypadkowych skrawkach papieru. Często były to druki, gazety, kartki wyrwane z zeszytów i książek. Żył wśród swoich niesamowitych fantazji i dziwacznych wizji, ale z pewnością był zdrowy na umyśle. Tacy ludzie jak on nie zawsze pasują do tzw. normalnego świata i do środowiska, z którego wyrośli.
Jakie to było środowisko? Wiadomo, że ojciec Edmunda nazywał się Mikołaj. Urodził się w miejscowości Oszczów (gm. Dołhobyczów). Tam się też wychowywał, a potem ożenił się z Karoliną Dutkiewiczową. W latach 20. ub. wieku Monsielowie przeprowadzili się do Łaszczowa, gdzie przy ul. 3 maja 11 założyli sklepik konfekcyjno-galanteryjny. Ich dzieci: Edmund, Aniela i Kazimierz, pomagały przy jego prowadzeniu.
Więcej na ten temat w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze