Do szczęścia zabrakło 120 sekund. Jak odebrany został w środowisku piłkarskim wynik barażów z Wisłą?
– Trzeba zacząć od tego, że sam awans do baraży uznano za dość duże osiągnięcie naszej drużyny. Przed pierwszym meczem mało kto na nas stawiał, każdy myślał raczej o tym, ile przywieziemy straconych bramek i czy w ogóle będzie o co grać w Tomaszowie. Nie ukrywam, że jechaliśmy z lekką obawą, ale też wiarą w siebie. Rozmawialiśmy nie o sile Wisły Płock, a o naszej sile, kolektywie, o tym, że jak się postawimy wszyscy razem, to wywieziemy dobry wynik. Czas pokazał, że diabeł nie taki straszny. 0:0 nie tylko utwierdziło nas w nadziei na awans, ale ta nadzieja i wiara została przelana na wszystkich, a przede wszystkim na kibiców. 2:2 w Tomaszowie po dobrym widowisku i przy wspaniałej publiczności to dobra reklama dla piłki w naszym mieście. Wszyscy gratulują gry, pocieszają po nieudanej próbie awansu, czyli ogólnie jest pozytywnie, choć my jako drużyna mamy do siebie pretensje.
Czy na chłodno uważasz, że mecze z Wisłą mogły potoczyć się inaczej? Czy zespół zagrał optymalnie?
– Dzisiaj można "gdybać". Na pewno w kolejnym meczu scenariusz mógłby być inny. Ja wiem, że drużyna dała z siebie wszystko, nikt nie odpuścił. Wisła Płock, pod względem piłkarskim była lepsza, my byliśmy lepsi jako kolektyw, stąd dwa remisy. Weszła drużyna, która zdobyła bramki na wyjeździe i na tym trzeba zakończyć temat. Wiadomo, że zadecydowały błędy indywidualne, zawodników i moje. Wiem, że gdyby Kuba Piatnoczka czy Damian Misztal byli jeszcze raz w tych sytuacjach, w których zdobyli bramki samobójcze, to zachowaliby większy spokój. To bardzo dobrzy zawodnicy, ale cóż, takie rzeczy się zdarzają. Nie mam do nich o to pretensji, bo zagrali z sercem, a błędy to część piłki nożnej. Może gdybym nie zmienił Kacpra Nastałka, to strzelilibyśmy trzecią bramkę. Miał jednak żółtą kartkę, a sędzia już go dwa razy upominał. To jest piłka i na takie pytania odpowiedzi nie zna nikt. Uczymy się, a to dla nas było olbrzymie doświadczenie.
Słyszy się liczne głosy, że młody i ambitny Paweł Babiarz powinien otrzymać szansę prowadzenia zespołu na poziomie czwartej ligi. Czy jesteś na to przygotowany?
– Parę lat temu postanowiłem, że zostanę trenerem piłki nożnej i robię wszystko, żeby zajść jak najwyżej. Moja przygoda z trenerką trwa 7 lat, w tym czasie zdobyłem trochę doświadczenia, choć jeszcze dużo przede mną. Ukończyłem odpowiednie kursy, żeby prowadzić zespoły w jak najwyższych klasach rozgrywkowych. Dzisiaj IV liga to tylko piąty poziom rozgrywek. Już parę razy mówiłem o tym i powiem to po raz kolejny, tak naprawdę nie boję się ani ciężkiej pracy, ani prowadzenia drużyny seniorów nawet wyżej niż w czwartej lidze. Trener to nie jest zawód dla tych, którzy się boją. Głosy o tym, że powinienem dostać szansę to jedno, a to kiedy to nastąpi i gdzie, to drugie.
Cały artykuł przeczytasz w wydaniu papierowym i e-wydaniu.
Napisz komentarz
Komentarze