Polska ziemniakami stoi. To warzywo jest istotnym elementem naszej kulinarnej tożsamości i uprawia się je w każdym niemal zakątku naszego kraju. Można je gotować, smażyć, piec. Są nawet tacy, którzy spożywają ziemniaki na surowo, choć w tym przypadku trzeba liczyć się z ryzykiem nabawienia się gorączki.
Jest niestety tylko jedno, acz istotne "ale". Ziemniak nie jest bowiem tak prosty jak niektórym się wydaje. Odmian jest całe mnóstwo, które w ogólnym zarysie różnią się od siebie kolorem, zawartością skrobi i konsystencją. Skład ziemniaka zależy potem od jego późniejszego przeznaczenia. Takie odmiany jak Denar czy Lord zawierają mało skrobi i po ugotowaniu są twarde, dzięki czemu znakomicie pasują do sałatek. Z kolei Irga czy Irys nadają się na frytki lub placki ziemniaczane. Odmiany zawierające dużo skrobi (Bryza, Ibis) łatwo się rozpadają dzięki czemu są nieocenione przy pyzach, kluskach śląskich czy puree. Generalnie jest z czego wybierać, ponieważ w Polsce uprawia się ponad osiemdziesiąt odmian jadalnych.
Sęk w tym, że sprzedawcy niezbyt przykładają uwagę do parametrów ziemniaka. Zazwyczaj jest tak, że na straganach czy w sklepach kartofle są "anonimowe" i za nic nie możemy dowiedzieć się co to za odmiana, o przeznaczeniu nie wspominając. Już kilka lat temu słynny kulinarny podróżnik Robert Makłowiczzłorzeczył na to, że do tego tematu podchodzi się u nas po macoszemu.
Przyczynkiem do szerszej rozprawy na temat ziemniaka jest trwający sezon wykopkowy. Jako człowiek wychowany na wsi doskonale czuję ten klimat. Owszem, roboty jest co niemiara, ponadto po zbiorach często bolą nogi i plecy, ale satysfakcja z wykonanej pracy jest bardzo duża. Skojarzenia z dzieciństwa? Tak zwany podobiadek w połowie wykopków, kiedy to mama serwowała zbierającym pierogi ze śmietaną i prostą zupę. Wprawdzie nic specjalnego, ale taki zestaw spożywany w niecodziennych okolicznościach – na środku pola – smakował wybornie. A po skończonych wykopkach było jeszcze lepiej, ponieważ jedliśmy gorące, jeszcze dymiące ziemniaki prosto z ogniska. Mogę się założyć, że po przeczytaniu tych słów niejednemu z Czytelników zakręciła się łezka w oku.
Nic zatem dziwnego, że po takim wprowadzeniu zapraszam Państwa na danie, które znają i kojarzą wszyscy. Placki ziemniaczane są absolutnie wyborne, choć tym razem zaskoczę niektórych dodatkiem, jaki do nich zaproponuję.
Zacznijmy od placków. Jedynym ich minusem jest konieczność ich starcia na tarce jarzynowej. Idę o zakład, że wszyscy jedlibyśmy je zdecydowanie częściej, gdyby nie ta dość smutna perspektywa. Jest to zajęcie żmudne i czasem bolesne, ponieważ nie raz i nie dwa zdarzało mi się przytrzeć coś więcej niż tylko ziemniaka. Od kilku lat wyręczam się jednak robotem kuchennym i demony przeszłości poszły precz.
Starte ziemniaki wrzucamy na sito, aby pozbyć się nadmiaru wody, a następnie dodajemy jajka, mąkę, śmietanę, a także odrobinę soli. Dokładnie mieszamy, po czym formujemy zgrabne placuszki i smażymy na złoty kolor na rozgrzanej patelni.
Z czym podać placki? – Oczywiście, że ze śmietaną i solą – powiedzą tradycjonaliści. Ja natomiast proponuję placki na słodko. Zamiast soli można użyć na przykład cukru pudru. Albo pójść krok dalej i zamiast śmietany zrobić ekspresowy dżem jabłkowy. Wystarczy obrane jabłka podprażyć w garnku do momentu aż staną się miękkie, po czym dodać nieco cukru i przyprawy korzenne.
Taki zestaw z pewnością się obroni.
PO, fot. Piotr Orzechowski
PLACKI ZIEMNIACZANE Z DŻEMEM JABŁKOWYM
* 1 kg ziemniaków
* 1 średnia cebula
* 2 jajka
* łyżka śmietany
* łyżka mąki
* szczypta soli
* tłuszcz do smażenia
DŻEM JABŁKOWY
* 1 kg kwaśnych jabłek
* 3 łyżki cukru
* cynamon, goździki
* sok z jednej cytryny
Napisz komentarz
Komentarze