Pani Małgorzata (imię zmienione) ma 24 lata, pochodzi z jednej z miejscowości w powiecie zamojskim, a studiuje w Warszawie. W październiku ub. roku nasza rozmówczyni wybrała się ze znajomym na zakupy do sklepu IKEA w stołecznych Jankach. – Postanowiliśmy wcześniej jednak rzucić coś na ząb, dlatego weszliśmy do części restauracyjnej sklepu – wspomina pani Małgorzata.
Pocięty język
Znajomy zamówił posiłek. Podczas jedzenia galaretki owocowej, którą podano w szklanej salaterce, 24-latka poczuła, że coś wbiło się w jej język. – Wstałam, bo nie wiedziałam co się dzieje, próbowałam to "coś" wyciągnąć palcami, ale mi się nie udało – opowiada studentka. – Poczułam krew, która zaczęła mi lecieć z buzi. Chodziłam po restauracji jak nawiedzona w poszukiwaniu chusteczek.
Jedna z pracownic pobiegła po kucharza, wezwano karetkę. Przybyły na miejsce zdarzenia lekarz zatamował krew i przestrzegł, żeby w przypadku wystąpienia bólu brzucha czym prędzej udać się do szpitala. – Jeden z pracowników lokalu spisał ze mną protokół ze zdarzenia, ale gdy znajomy poprosił o kopię dokumentu, to usłyszał, że mogą ją wydać, ale tylko na wniosek policji – relacjonuje pani Małgorzata. – Zapewniono kolegę, że wykonano też zdjęcia ze zdarzenia, a galaretki zostały zdjęte z jadłospisu.
24-latka wróciła do domu i zaczęło się to, przed czym przestrzegał lekarz. Zaczął ją okropnie boleć brzuch. Trafiła na Szpitalny Oddział Ratunkowy placówki na Bielanach, gdzie wykonano jej szereg specjalistycznych badań, w tym gastroskopie i tomografię komputerową. Lekarze podejrzewali, że klientka restauracji mogła połknąć szkło. – Mówili, że trudno będzie je znaleźć i przygotowywali mnie do operacji – opowiada kobieta. – Na szczęście nie ujawnili w przewodzie pokarmowym krwawienia i po jakichś 8 godzinach wypisali mnie do domu.
Więcej na ten temat w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze