Ale po kolei. Luty 2018 – Fedaczyński kończy współpracę z trenerem Krzysztofem Augustynem (obecnie koordynatorem chodu w PZLA). Na odchodne słyszy, że tego pożałuje. Maj 2018 – chodziarz rodem z Hrubieszowa ciężko choruje i nie może wziąć udziału w Drużynowych Mistrzostwa Świata. Musi więc tłumaczyć się przed Komisją Dyscyplinarną. Na szczęście lekarskich opinii nie podważono. Z pewnością zapamiętano jednak, że Fedaczyński raczył podnieść głowę, zamiast pokornie przyjąć cięgi. Kilka miesięcy później zawodnik mimo wypełnionego minimum PZLA nie otrzymuje powołania na Mistrzostwa Europy w Berlinie. W przeciwieństwie do niego stratuje zaś jeden chodziarz bez wymaganego minimum. Pan Rafał nie odpuszcza, pozywa PZLA i postanawia udowodnić swoje racje. Obecnie toczy się więc proces przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Nie powinno zatem dziwić nikogo, że na Mistrzostwa Świata w Katarze Fedaczyński również nie jedzie - w przeciwieństwie do innego z lekkoatletów, który minimum nie zrobił. Zapowiada więc kolejny pozew, bo korzyć się przed związkiem nie zamierza.
W regulaminie powoływania PZLA znajdziemy m.in. taki zapis: "Ostateczną decyzję podejmuje Zarząd PZLA na wniosek Zespołu Szkoleniowego". Otwiera to oczywiście możliwość rozmaitych nadużyć i karania np. krnąbrnego sportowca. Trzykrotny mistrz Polski na 50 km na pewno jednak nie odpuści. Wraz z prawnikiem stoi bowiem na stanowisku, że Zarząd PZLA powinien znać przepisy, które sam tworzy. A te nie zostawiają złudzeń, kto ma rację: "W sytuacji, gdy więcej niż trzech zawodników/czek uzyska wskaźnik PZLA, przy kwalifikacji od mistrzostw świata pod uwagę zostaną wzięte poniższe kryteria...". Przed MŚ w Doha tylko trzech zawodników uzyskało wymagane wskaźniki. Wśród nich był Rafał Fedaczyński. W Katarze nie wystąpi. Za stary? Niepokorny? A może zbyt szczery?
Napisz komentarz
Komentarze