Marek Baranowski skończył niedawno trzydzieści osiem lat. Od swojego idola, Gianluigiego Buffona, jest młodszy ledwie o dziesięć miesięcy. W piłkę już nie gra, bo w obu biodrach ma platynowe implanty, które ograniczają mu znacznie możliwość ruchu.
Wychowankom trudniej
– Miałem jedenaście lat, gdy poszedłem na pierwszy trening w życiu. Dzisiaj wydaje się, że to trochę późno, wówczas nie miało się takiej świadomości. Trener Dariusz Waryszak od razu zrobił na mnie dobre wrażenie, spodobało mi się i tak już zostało. Z tamtej drużyny szerzej zaistnieli jeszcze Jacek Szczyrba i Mariusz Kycko – wspomina Marek Baranowski.
Stare dobre czasy pamięta również kolega z drużyny.
– Zaczynaliśmy wspólnie w "trójce" u Dariusza Waryszaka, a później całą drużyną szkolną przeszliśmy do Hetmana. Na Marka można było zawsze liczyć. Nie tylko sytuacjach, gdy chcieliśmy zostać po treningu i poćwiczyć strzały, ale i na co dzień. Był porządnym chłopakiem i tak zostało do dzisiaj – opisuje kolegę z tego samego rocznika Jacek Szczyrba.
W seniorskiej drużynie Hetmana bramkarz zadebiutował pod koniec sezonu 1996/1997 w przegranym meczu z KSZO 0:1. "Łatka" wychowanka w karierze graczowi jednak nie pomagała, bo w drugoligowym Hetmanie dominował wówczas zaciąg z Polski. Golkiper bronił sporadycznie i choć przytrafiały mu się mecze kapitalne, jak ten wyjazdowy z Jeziorakiem Iława, za który w "Przeglądzie Sportowym" dostał "dychę", to jednak trenerzy z różnych względów stawiali na kogoś innego. "Bebe" trafił więc na wypożyczenie do trzecioligowej Granicy Lubycza Królewska (2000/2001), by po sezonie wrócić do Zamościa. Po roku siedzenia na ławce skorzystał z oferty Lewartu Lubartów (2002-2004), a następnie Pogoni Leżajsk (2004-2005). Gdy wrócił, nadal nie mógł do końca poczuć się "jedynką", bo bronił na zmianę z Mateuszem Karnasem czy Jakubem Skrzypcem. Baranowski na Hetmana nigdy jednak się nie obraził.
– Prawda była taka, że chłopaki z Zamościa na treningach zapieprzali dwa razy mocniej od przyjezdnych, a zarabiali trzy razy mniej. Na tym polegała wówczas polityka kolejnych zarządów klubu. Ale siedzieliśmy cicho, zaciskaliśmy zęby i gryźliśmy trawę, żeby pokazać, że ktoś się pomylił – wspomina bramkarz, który uważa, że najlepszym warsztatem trenerskim dysponował Przemysław Cecherz. – Zagrałem na koniec jeszcze w meczu barażowym z Nadarzynem 0:0 (20.06.2009 – przyp. red.) i z Hetmanem się definitywnie pożegnałem. Zarząd nie zaproponował mi przedłużenia kontraktu.
Cały artykuł w papierowym wydaniu i e-wydaniu "Kroniki Tygodnia".
Napisz komentarz
Komentarze