Przed dwoma laty strzelił dla Victorii Łukowa/Chmielek 33 bramki, zostając królem strzelców zamojskiej klasy okręgowej. O tym, jak ważnym był graczem dla swojego zespołu, niech świadczy fakt, że wszyscy pozostali zawodnicy trafiali do siatki raptem 36-krotnie. Rok później zakończył sezon z piętnastoma trafieniami w dziewięciu meczach, ale już wtedy wiadomo było, że zawiesza przygodę z Victorią i wyjeżdża za granicę. Są świadkowie, którzy twierdzą, że gdy usłyszał to Marek Hyz, to pod sympatycznym szkoleniowcem ugięły się nogi. Nie było jednak "zmiłuj" i decyzję gracza choć nie bez żalu, to przyjęto ze zrozumieniem.
BAWARSKI KLIMAT
– Wyjechałem do Niemiec w okolice Bawarii, gdzie pracuję i gram w piłkę. Tak się złożyło, że mój pracodawca był w przeszłości bramkarzem trzecioligowym, więc kocha piłkę i bardzo mi pomógł. W ciągu dnia zajmujemy się robotami wykończeniowymi w domach, a po pracy mam czas na treningi. Najpierw załatwił mi tygodniowe testy w trzecioligowym FV Illertissen, ale nie będę ukrywał – progi były trochę za wysokie – szczerze mówi Mateusz Staroń. – Za to miałem ogromną frajdę potrenować i poprzebywać z piłkarzami, którzy naprawdę wiele potrafią.
Były snajper Victorii trafił następnie do SC Ichenhausen, występującego na piątym poziomie niemieckich rozgrywek. Jego zespół po 21 kolejkach zajmuje piąte miejsce (18 drużyn) z dorobkiem 38 pkt. i stratą 11 pkt. do lidera.
– Początki były trudne, bo jestem jedynym Polakiem w zespole. Musiałem szybko poduczyć się języka i przekonać do siebie trenera oraz kolegów z drużyny. Myślę, że mi się udało. Do tej pory rozegrałem 14 spotkań w lidze i 2 w pucharze. Strzeliłem 5 bramek i mam też jedną asystę. Kilka meczów ominęło mnie ze względu na sprawy papierkowe i urlop w Polsce. Poziom rozgrywek można porównać do polskiej czwartej ligi, a drużyny z czuba spokojnie poradziłyby sobie w naszej trzeciej lidze – zauważa Staroń.
Napastnik niemieckiego piątoligowca zwraca też uwagę na kwestie organizacyjne.
– W tym względzie różnica jest ogromna. Wszystko mamy dopięte na ostatni guzik i nie trzeba się niczym przejmować. Każdy zawodnik ma kilka kompletów strojów i butów, klub dysponuje oświetlonym boiskiem oraz drugim treningowym. Oba mogę śmiało porównać z murawą w Różańcu – aż chce się trenować. Zresztą nic innego nam nie pozostaje – wyjaśnia były król strzelców zamojskiej okręgówki.
Treningi odbywają się trzy razy w tygodniu i rozpoczynają się o godz. 18-19, tak, aby zawodnicy po szkole czy pracy mogli wziąć w nich udział.
– Różnica w zajęciach jest spora. Duży nacisk kładzie się na taktykę i rozgrywanie akcji. Od graczy wymaga się odbioru piłki już na połowie przeciwnika. Trenerzy zwracają też uwagę na stałe fragmenty gry i technikę użytkową. Większość chłopaków jest w wieku 22-26 lat, a na treningach nie ma żartów. Każdy chce grać i trzeba to ciągle udowadniać. Bywa nawet tak, że zawodnik, który w ostatnim meczu był najlepszy, w kolejnym siada na ławce, bo na treningach wyglądał słabiej. Wcześniej raczej się z tym nie spotykałem – podkreśla 26-latek.
Ostatni trening przed meczem poświęcany jest zawsze taktyce. Zespół ogląda swój ostatni pojedynek, po czym trenerzy analizują błędy. Następnie zawodnicy ze sztabem udają się na wspólną kolację i... piwko.
– W końcu jesteśmy w Bawarii, więc tradycji musi stać się zadość – śmieje się Mateusz Staroń, któremu do tego zwyczaju udało dostosować się szybciej niż do pokonania bariery językowej.
Cały artykuł przeczytasz w wydaniu papierowym i e-wydaniu.
Napisz komentarz
Komentarze