Gdy w ostatniej kolejce zamojskiej klasy okręgowej 40-letni Piotr Borowiak tuż przed końcem meczu schodził z placu gry, zawodnicy Korony i Olimpii utworzyli szpaler, honorując w ten sposób doświadczonego zawodnika. Łaszczowscy kibice zgotowali zaś swojemu kapitanowi owację na stojąco. Zanim "Mania" opuścił plac gry, raz jeszcze wymownym gestem wskazał na serce i trybuny. Chwilę później przytulił synka, kończąc w ten sposób ponad dwudziestoletnią przygodę z piłką.
PRZEWROTKA W DEBIUCIE
– Pamiętam debiut Piotrka w Szyszkowie. Sezon bodajże 1995/1996, a ja byłem wówczas kierownikiem Korony – wspomina były wieloletni prezes klubu Wojciech Wronka. – Wszedł na boisko i strzelił od razu dwie bramki. Do tego jedna była z przewrotki w samo okienko! Stadiony świata. A chłopak nie miał jeszcze szesnastu lat...
–W Koronie zacząłem grać gdzieś w ósmej klasie, ale bardzo szybko trafiłem do seniorów – mówi bohater historii.
Potwierdza to kierownik Korony Kazimierz Tucki, wyciągając przy okazji pełne pudło wycinków prasowych...
– Wszystko mam w teczkach posegregowane i poskładane – pokazuje na dowód swoich słów wycinki jeszcze z ubiegłego stulecia. – O Piotrku też oczywiście są. Chłopak wyróżniał się na treningach i wziąłem go od razu do seniorów. Czas pokazał, że to był strzał w dziesiątkę, bo "Mania" nigdy nie zszedł poniżej pewnego poziomu.
Piotr Borowiak zapytany o to, ilu trenerów przeczekał w Koronie, śmieje się głośno.
– Ho, ho, ho, trudno zliczyć. Na pewno Waldemar Kołcun, Zbigniew Kuczyński, Janusz Grula, Ireneusz Suchowierzch, Roman Nowosad, Wojciech Rycak, Andrzej Rycak, Zbigniew Ulanowski, Przemysław Wawryca, dwa razy Jerzy Bojko – "Mania" do spółki z Kazimierzem Tuckim wyliczają szkoleniowców, zaznaczając, że i tak na pewno kilku pominęli.
Strzelonych bramek napastnik Korony zliczyć nie potrafi. Pamięta jedynie, że grubo po trzydziestce potrafił jeszcze rywalizować o koronę króla strzelców, a młodzi mogli się wiele od niego nauczyć.
Idolem młodego Borowiaka był Dariusz Dziekanowski, a z byłych kolegów z drużyny najwyżej ceni sobie Jacka Gontarza, który potrafił dograć mu każdą piłkę w ciemno.
– Zawsze dostawałem od niego idealne piłki i pozostawało mi tylko przyłożyć nogę albo głowę. Z główki strzelałem zresztą sporo goli, choć wysoki zbyt nie jestem i jakoś specjalnie tego elementu nie trenowałem. Czasami większą panikę miałem z piłką u nogi przed pustą bramką. A z głowy zawsze jakoś wpadało. Zresztą na karku miałem już czterdziestkę, ale z przewrotki i ze szczupaka jeszcze szurnąć potrafiłem.
Zapytany o obecnych graczy, najlepszą laurkę wystawia natomiast Łukaszowi Kamińskiemu i Kamilowi Tomczyszynowi z Unii, zastanawiając się głośno, co obaj gracze robią w takiej lidze.
CAŁY ARTYKUŁ PRZECZYTASZ W WYDANIU PAPIEROWYM I E-WYDANIU.
Napisz komentarz
Komentarze