Katarzyna Zamoyska z domu Ostrogska pożegnała się z życiem w październiku 1642 r. Była ona wdową po Tomaszu Zamoyskim, II zamojskim ordynacie (zmarł w 1638 r.). Na ceremonię pogrzebową kanclerzyny zjechało wielu dostojnych gości. Nie wszyscy żałobnicy jedynie odprowadzali do grobu zmarłą. Co ich zatem do Zamościa przywiodło? Tak to tłumaczy książę Albrycht Stanisław Radziwiłł:
"Rano (6 października) o godz. 9 Bogu ducha (Katarzyna Zamoyska) oddała, jednego syna zostawiwszy, Jana Zamojskiego (chodzi o Jana "Sobiepana" Zamoyskiego, od 1647 r. III ordynata), starostę kałuszowskiego i dwie córki, jedną już mężatkę za księciem Jeremiaszem Wiśniowieckim, drugą zaręczoną Koniecpolskiemu (miał na imię Aleksander), chorążemu koronnemu, kasztelana krakowskiego (Stanisława Koniecpolskiego, od 1632 r. hetmana wielkiego koronnego) synowi".
Ten ostatni był śmiercią Katarzyny Zamoyskiej bardzo zaniepokojony. Obawiał się, że w tej sytuacji może nie dojść do małżeństwa córki zmarłej oraz jego syna. Dlatego postanowił działać.
"Już kontrakty małżeńskie przed śmiercią były zaszły, ale że jeszcze nie były do aktów podane, przeto obawiał się kasztelan, żeby tych (...) nie rozstrzyżono (zerwano?). Zatem sam z synem umyślił na pogrzeb przybyć, i mię z sobą przez listy zapraszał (...)" – pisał książę Albrycht. "Nim do miasta przyjechaliśmy, spotykali nas wojewoda ruski i biskup wołyński Zamojski, wysłani od Jana Zamojskiego (chodzi o Jana "Sobiepana" Zamoyskiego), syna nieboszczycy kanclerzyny".
W takim towarzystwie staropolscy dostojnicy przybyli do Zamościa. Wówczas zaproszono ich do rezydencji Zamoyskich. "Gdyśmy wjechali do zamku, starosta kałuski i książę Jeremiasz Wiśniowiecki przed wschodami (schodami) nas przyjęli i zaprowadzili na miejsce, gdzie ciało leżało przy żałosnej muzyce" – wspominał książę Albrycht.
Przebywało tam już wielu innych, dostojnych gości. Ilu? Trudno było kronikarzowi zliczyć. Książę Albrycht zapewniał jednak, że aby wyżywić wszystkich uczestników ceremonii zabijano w Zamościu, każdego dnia – sto wołów!
Ks. Albrycht oraz jego towarzysze pomodlili się przy zmarłej, a potem wybrali się do zamojskich gospód. Następnego dnia rozpoczęła się właściwa ceremonia pogrzebowa. Doszło wówczas do nieoczekiwanego wypadku na schodach rezydencji Zamoyskich.
"6 listopada, około 11-tej przed południem, gdy ciało kanclerzyny z zamku wynoszono na pogrzeb, od wielkiej ciżby ludzi gradusy się załamały, i około 20 ludzi zapadło z wschodami z naruszeniem nóg swych" – notował ks. Albrycht.
Czym były owe gradusy? Chodzi zapewne o stopnie schodów w rezydencji Zamoyskich (oraz być może znajdujące się tam balustrady). Nikt wówczas nie zginął, ale na pewno niektórzy żałobnicy... solidnie się potłukli, być może nawet połamali. Ceremonii pogrzebowej jednak nie przerwano. "Processyi kapłanów ledwo miejsce było przecisnąć się do kościoła (dzisiejszej Katedry w Zamościu) przez ciżbę ludzi" – ciągnął swoją opowieść ks. Albrycht. "Arcybiskup mszę celebrował (...). Po mszy i po oracyach pogrzebowych ciało do grobu wniesiono. Po 3-ciej do zamkuśmy się wrócili. Obiad przy świecy się skończył".
Intryga zakończona ślubem
W tamtych czasach od pogrzebu do... ślubu nie było chyba daleko.
Więcej na ten temat w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze