– Według mnie dziecka nie można dobrze wychować bez rózgi. Nie pokropisz, nie wyrośnie – tłumaczyła autorom "Poradnika Gospodyni Wiejskiej" (tę poczytną publikację wydano w 1956 r.) jedna z kobiet na wiejskim zebraniu. – Teraz dzieci są gorsze niż dawnej. Dawniej bały się rodziców i chętniej słuchały. Więc jak, bić czy nie bić? – dopytywała się inna gospodyni.
Było to zagadnienie, które nurtowało niektórych rodziców. W naszym kraju ludzie nadal żyli jednak w atmosferze przemocy, tak wychowywano także dzieci. Pasy i rózgi do bicia niegrzecznych, swawolnych pociech wisiały w domach w specjalnych, widocznych miejscach. Nauczyciele mieli natomiast w swoim "arsenale" specjalne linijki, którymi bito (najczęściej po rękach) co bardziej krnąbrnych uczniów. Przemoc psychiczna wobec dzieci także była na porządku dziennym. Coś się jednak na szczęście zmieniało...
Syn jest własnością ojca
"Jak nie ma karania, nie ma posłuchania", "Błogosławione matki, co karzą za zło swe dziatki", "Kogo rodzice rózgą nie karzą, tego kat mieczem ukarze", "Dziecka bicie, łatwi życie" – głosiły staropolskie powiedzonka. Nic dziwnego, że jeszcze na początku XIX wieku kary fizyczne wobec dzieci były normą, a "chłosta" – jednym z fundamentów wychowania. Uważano wówczas, że jeden bity dzieciak wart jest tyle co dziesięciu niebitych. Jak to wyglądało w praktyce? Za przeróżne przewinienia ojcowie karali chłopców rózgami lub pasami, po czym kazali całować im opiekuńczą, ojcowską rękę. Miało to głębokie, wielowiekowe uzasadnienie. "Syn jest zupełną własnością ojca. Gań i karz syna kiedy zły, żeby stał się lepszym. Gań go i karz, kiedy dobry, dlatego, aby się nie zepsuł" – mawiał Apolinary Morawski, ojciec Stanisława Morawskiego herbu Dąbrowa, lekarza i pamiętnikarza (żył w latach 1802-1853).
Dziewczynki biły i karały natomiast ich matki. Jak czytamy we wspomnieniach, dzięki temu powinny one pamiętać, iż... miały rodzicielki oraz żeby sobie "na bicie od obcych nie zasłużyły". Czasami dorośli zapędzali się w przemocy. Jeszcze w 1814 r. przestrzegał ich przed tym w swoich pismach Ignacy Fijałkowski, profesor Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze