"Zwierzynianka to drużyna bardzo młoda, nieźle wyszkolona technicznie. Korzystne wrażenie robi ładna, kombinacyjna gra zespołu ze Zwierzyńca" – pisał w 1958 roku "Sztandar Ludu". Piłkarze z tej miejscowości nie potrzebowali równego, zielonego "dywanu", by zrobić wrażenie na całej piłkarskiej Lubelszczyźnie. Często trenowali na plaży Stawów Echo. Ich boisko w lesie na tzw. Placu Sokolskim przy ul. Kolejowej niewiele się różniło. Trudno było na nim znaleźć choćby źdźbło trawy. Sam piach. A wokół prymitywny płot z desek, które przekazał nieodpłatnie jeden z miejscowych tartaczników. Nie wszystkie zespoły potrafiły na tym boisku grać. Wisła Puławy mecz ligowy w tych spartańskich warunkach przegrała aż 1:4. Bez punktów wyjechała ze Zwierzyńca najlepsza wówczas w rozgrywkach lubelskiej klasy A Stal Poniatowa. Pokonane zostały także Unia Hrubieszów i Ruch Izbica, które w tamtych czasach były naprawdę mocne. – Byliśmy zaprawieni do gry w najtrudniejszych warunkach. W trakcie powrotu z plaży zatrzymywaliśmy się w lesie, by się gimnastykować. Sporo czasu poświęcaliśmy także na bieganie. Trasa wiodąca na Bukową Górę, którą najczęściej pokonywaliśmy, nie należała do łatwych – wspomina Andrzej Sikorski, związany ze zwierzynieckim klubem sportowym nieprzerwanie od 1954 roku.
Zahartowana młodzież ze Zwierzyńca nigdy nie narzekała. O wygodnej szatni z prysznicami nikt nawet nie marzył. Piłkarze przebierali się przed meczami i treningami w piwnicy bloku tartacznego. Albo w łaźni, w dawnej kolejowej przychodni lekarskiej. Za szatnię nierzadko służyła komórka do składu drewna opałowego. – Nie marudziliśmy, nie wybrzydzaliśmy. Cieszyliśmy się z tego co mamy, a przede wszystkim – że możemy grać w piłkę – wspomina Sikorski.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze