Ale po kolei!
Na kwadrans przed meczem wszystkie możliwe miejsca parkingowe były już szczelnie zajęte, wszak na trybunach nie brakowało i ViP-ów. Ba, gdy jechało się na mecz od strony Zamościa, i Bodaczów i Brody wyglądały na wyludnione. Po przyjeździe na miejsce okazało się, dlaczego. Ze cztery setki kibiców szczelnie obległy kameralny stadion Alwy. Wśród widzów i władze Szczebrzeszyna. Jeden z burmistrzów umiejscowił się dokładnie przy linii środkowej, drugiemu znacznie bliżej było do BKS-u…
Zanim rozległ się pierwszy gwizdek, na ławkach okalających murawę co rusz słychać było charakterystyczne psst… No cóż, słoneczko prażyło, więc i pragnienie doskwierało. Gdzieniegdzie wypatrzeć dało się też charakterystyczne dla meczów piłkarskich lig niższych przystawki typu marynowane grzybki (wszak sezon w pełni) czy kiszone ogóreczki. Oczywiście we właściwym towarzystwie.
W końcu rozbrzmiał pierwszy gwizdek. W składzie gospodarzy m.in. Andrzej Węgrzyn, któremu 5 października stuknęła pięćdziesiątka! Doś powiedzieć, że gdy Pan Andrzej zaczynał grę w Alwie (1985r.) znaczna część kibiców niedzielnego meczu nie była nawet w 7-letnich planach swoich rodziców, a gole dla naszej reprezentacji strzelali m.in. Włodzimierz Smolarek i Zbigniew Boniek! Na ławce miejscowych Krzysztof Piwowar. W boksie BKS Paweł Berdak. Obaj tak na ładowani energią, że taki rottweiler czy pitbull to przy nich niegroźne pokojowe psiaki... W końcu zaczęli! O żadnej asekuracyjnej taktyce mowy nie było. Obie ekipy zwarły się w boju, a w oczach piłkarzy pasji było zdecydowanie więcej niż w szarpaniu klamki przez wściekłego komornika. Patrząc na determinację graczy Alwy i BKS-u, aż żal człowieka ściskał, że z takim samym sercem nie grają czasami nasi reprezentanci. Zarówno miejscowym jak też gościom nie brakowało też boiskowej wyobraźni ani odwagi. Trzeba przyłożyć z przewrotki - proszę bardzo! Trzeba wyskoczyć do głowy z gościem o pół metra wyższym – zrobione! Trzeba ruszyć z piłką na pięciu rywali – gotowe. Nic dziwnego, że szaleństwo trwało nie tylko na murawie, ale i na trybunach, a męskie głosy mieszały się z piskami dziewcząt.
W takich okolicznościach przyrody co rusz kotłowało się pod obiema bramkami i do przerwy mieliśmy już pięć goli. Goście prowadzili 4:2, ale o żadnym końcu emocji nie było mowy. Przecież to derby! Po zmianie stron Alwa natarła i do ostatnich sekund próbowała odwrócić losy meczu, przy którym bitwa pod Grunwaldem to dziecinna potyczka o zabawki. Ostatecznie górą był BKS Bodaczów, który pokonał lidera 5:4. Oprócz dziewięciu bramek, widzowie zobaczyli też trzy rzuty karne (w tym jeden obroniony przez bramkarza gości) i czerwoną kartkę.
- Ależ meczycho! – jeszcze długo po ostatnim gwizdku kibice obu zespołów powtarzali jak mantrę te dwa słowa, żałując, że czasami piłkarskie spotkania nie mają… trzech połów.
Alwa Brody Małe – BKS Bodaczów 4:5 (2:4)
Bramki: Emil Kniaziowski 2, Patryk Kozłowski, Artur Rusinek – Paweł Sawic 3, Radosław Czerwieniec, Marek Pawlak.
Napisz komentarz
Komentarze