Nie tak wielkie, ale też niemałe, bo w środowisku piłkarskim wciąż panuje przekonanie, że siła zespołów bierze się dzięki "armii zaciężnej", a nie jest wynikiem sumiennego i systematycznego udziału zawodników w treningach. Być może nawet niektórzy zdają sobie sprawę z tego, że udoskonalać formę piłkarską jednak trzeba. Tyle tylko, że niełatwo piłkarzy do tego namówić. Zwłaszcza, że coraz częściej kluby ściągają najemników tylko na mecze, bo na pokrycie kosztów ich dojazdów na zajęcia szkoleniowe kasy już nie starcza. Jeśli piłkarze nie trenują, to wyników nie ma. Jak kluby próbują temu zaradzić? W następnym okienku transferowym dokonują kolejnej rewolucji kadrowej. I tak w koło Macieju. Jak to zjawisko określić? Odpowiedź dają słowa Alberta Einsteina: "Głupotą jest ciągle robić to samo i oczekiwać za każdym razem innego wyniku".
Głupotę popełniają także lokalni dziennikarze sportowi, którzy liczą na to, że pisane przez nich treści będą miały większą liczbę odbiorców, a jednocześnie w okresie przygotowań zespołów piłkarskich do rozgrywek używają zwrotów "zawodnik testowany", zamiast rzetelnie informować o tym, kogo kluby przymierzają do swoich ekip na ligę. Czytelnicy, którzy też są podatnikami, opłacającymi co weekendową zabawę w kopanie piłeczki, a przede wszystkim płacą za gazetę, oczekują właśnie takich informacji. Wyniki sparingów nie interesują ich tak bardzo, jak ewentualne transfery. Marne jest tłumaczenie, że kluby i trenerzy nie chcą podawać personaliów testowanych piłkarzy, bo to nie leży w ich interesie – inne kluby mogą im testowanych zawodników podkupić (a co wtedy z interesem piłkarzy, w kontekście ich szans na lepszą ofertę?). Co niektórzy piszący o sporcie powinni więc sobie zadać pytanie: czyje właśnie interesy reprezentują – klubów czy redakcji i czytelników?
Napisz komentarz
Komentarze