A bo wygrał żużlowiec, a to sport niszowy. A bo najlepszy strzelec globu dopiero drugi. A bo czterokrotny mistrz świata w rzucie młotem tylko trzeci. Daję sobie rękę, ba – dwie ręce obciąć, że identycznie byłoby, gdyby kolejność była inna. Wówczas i tak wielu by to nie odpowiadało, twierdząc, że Lewandowski nie zdobył "nawet" Złotej Piłki, a Fajdek (w przypływie radości nie wspomniał o klubie) nie ma za wielu konkurentów. Taka już nasza natura i taka plebiscytowa specyfika.
Bo u nas z głosowaniem w rozmaitych plebiscytach jest poniekąd tak jak z wyborami. Najbardziej niezadowoleni są akurat ci, którzy się nie pofatygowali, nie postawili krzyżyka albo nie wycięli kuponu. Kiedy prowadziłem swój pierwszy plebiscyt piłkarski w "Kronice Tygodnia", tytuł Trenera Roku trafił do Pawła Lewandowskiego z Omegi Stary Zamość. Gdy wódka na bankiecie rozwiązała już gościom języki, jeden z trenerów w dość pretensjonalnym tonie wypowiadał się, że on też mógł kupić kilka tysięcy egzemplarzy KT ("bo mnie stać"!) i wygrać. Ależ naturalnie. Tyle że nie kupił. Każdy z nas mógł czatować na PS, głosować przez Internet i wysyłać esemesy. Na tym to dokładnie polega, proszę państwa. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby w plebiscycie na polskich muzyków wszech czasów Zenek Martyniuk i Maryla Rodowicz byli przed Fryderykiem Szopenem czy Krzysztofem Pendereckim. Bo są lubiani, nie trzeba zastanawiać się o czym śpiewają, a Małgośki o zielonych oczach są na każdym koncercie. A czy "najpopularniejszy" znaczy "najlepszy" to już kolejny powód do dyskusji.
Napisz komentarz
Komentarze