Neonila Pawluk, jest nauczycielką w Liceum Ogólnokształcącym im. Stanisława Staszica w Hrubieszowie, była tłumaczką w punkcie recepcyjnym w Hrubieszowskim Ośrodku Sportu i Rekreacji. Tak wspomina pierwsze chwile po napaści rosyjskich wojsk na Ukrainę 23 lutego 2022 r.
– Szósta rano... Telefon od męża: „Wstawaj, wojna!” Boże! Co robić? Grunt, to nie panikować – pomyślałam w pierwszej chwili. Napisałam wiadomość do bliskich mi osób w Ukrainie, podając dokładnie imię i nazwisko po polsku, swój domowy adres, telefon i dodając, że drzwi mojego domu są dla nich otwarte. Zadzwoniłam do kolegi ze Straży Granicznej. Powiedział krótko: „Czekamy. Granica pozostanie otwarta. Każdy, kto będzie szukał schronienia, znajdzie je”. Spojrzałam na Facebook – ogłoszenie na stronie Hrubieszów Miasto z Klimatem, że będą potrzebni tłumacze. Szybko wysłałam swoje zgłoszenie. Czekam.(...) Dzień drugi. Idę do Hrubieszowskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, już nie mogę czekać w domu bezczynnie. Wielka hala jest pusta. Kilka osób kręci się, coś chyba szykują. Jakiś pan w bordowej kurteczce, jak się potem okazało, dyrektor ośrodka, Marek Watras, mówi mi: „Tu będą przyjmowani ludzie z Ukrainy” – wspomina tłumaczka z punktu recepcyjnego w Hrubieszowie.
Tego nie da się przetłumaczyć
Gdy uchodźcy przybywali z polsko-ukraińskich przejść granicznych do punktu recepcyjnego Neonila Pawluk pokazywała im na mapie „taki malutki czubek, nosek”, tłumacząc, że są w niewielkim mieście Hrubieszów. Tych, którzy uciekli przed wojną w Ukrainie karmiono tam, zapewniono im nocleg i schronienie po długiej, morderczej tułaczce. Były też chwile na wysłuchanie ich mrożących krew w żyłach opowieści.
– „Jak można przez 3 tygodnie trzymać ludzi w piwnicy pod szkołą?. Bez wody, jedzenia i toalety!”… Pani Ludmyła ze łzami w oczach opowiadała mi o piekle, jakie przeżyła. Starsza pani miała ponad 90 lat, a najmłodsze dzieciątko zaledwie 3 miesiące… Było im duszno, straszny smród, w piwnicy zmarły 3 osoby. „Rosjanie przez kilka dni nie pozwolili wynieść i pochować ich ciał. Spaliśmy obok zwłok” – opowiadała mi pani Ludmyła – relacjonuje Neonila Pawluk. – Na ich oczach rozstrzelano kilka osób. Jedno z maluchów dusiło się, było głodne. Jego mama nie miała pokarmu, dziecko ciągle płakało. „Błagaliśmy, żeby uwolnili tę mamę z dzieckiem lub chociaż pozwolili jej przynieść mleko dla niemowląt… Kiedy szli po to mleko, rosyjscy żołnierze kazali im głośno śpiewać rosyjski hymn”. Tego nie da się przetłumaczyć... Tej bezzasadnej, okrutnej wojny, bestialstwa rosyjskich żołnierzy, morderców… Zburzyli cały świat, odebrali spokój, normalne życie, beztroskę dzieciństwa i spokojną starość. Dlaczego? Nie ma na to odpowiedzi… Mam do dzisiaj pomarańczową kamizelkę odblaskową z napisem „Translator”. Towarzyszyła mi do sierpnia 2022 r. – prawie codziennie, przez 7 miesięcy. Trzymam ją jako pamiątkę tamtych czasów, chociaż nadal tłumaczę, pomagam i wierzę, że Ukraina zwycięży – mówi Neonila Pawluk, tłumaczka z Hrubieszowa.
Walentyna (lat 58) uciekła przed wojną z Tokmaku, to miasto w południowo-wschodniej części Ukrainy, w obwodzie zaporoskim. Przez prawie 2 lata nie widziała swojej córki i wnuków. Wojna w Ukrainie wcześniej zmusiła ich do ucieczki z rodzinnego miasta. Od 26 lutego 2022 r. jest ono pod rosyjską okupacją. Walentyna pozostała w okupowanym mieście, opiekując się 82-letnią chorą matką i schorowanym mężem. Mówi, że przez pierwsze dni rosyjskiej inwazji w mieście panował chaos. Brakowało wody, prądu i żywności. Ludzie chronili się w piwnicach przed licznymi bombardowaniami.
– Pamiętam, jak Rosjanie weszli do naszego miasta. Od razu zabrakło wody i światła. 9 dni siedzieliśmy w piwnicy przy świecach. Jak tylko zelżały wybuchy bomb i rakiet, powoli zaczęliśmy wychodzić z ukrycia. Byliśmy bardzo roztrzęsieni. Półki w sklepach już były puste. Aby rano kupić ćwierć bochenka chleba, trzeba było stać w kolejce od godziny drugiej w nocy. Apteki też spustoszały. W kolejce po leki i opatrunki trzeba było stać po 6-7 godzin. Nie było dostępu do wody. Wodociągi w ogóle nie działały. Chodziliśmy z wiadrami i pojemnikami bardzo daleko, do ludzi, którzy mieli studnie. Bardzo rzadko przywożono wodę w beczkowozach. Rosjanie pozbawili nas wszystkiego, mówili, że przyszli nas wyzwolić, a całkowicie pozbawili nas normalnego, spokojnego życia. Burmistrz naszego miasta nie poszedł z nimi na współpracę, to go zabili – opowiada Walentyna.
Nagła zmiana planów ocaliła uchodźcom życie
Życie pod okupacją było dla Walentyny jednym wielkim koszmarem. Rosyjscy żołnierze włamywali się do domów, terroryzowali ludność. Zabijali bez powodu.
W maju 2024 r., po wielu miesiącach rozłąki, Walentyna mogła w końcu ponownie zobaczyć córkę i wnuki. Wyjechała z okupowanego miasta tuż przed rozpoczęciem kolejnej rosyjskiej ofensywy. Obecnie mieszka w Hrubieszowie. Jej córka pracuje jako lekarka, a wnuki chodzą do miejscowej szkoły. Walentyna jest wdzięczna Polakom za pomoc i schronienie. Mimo traumatycznych przeżyć, nie traci nadziei, że wróci do wolnej Ukrainy.
– Marzę, żeby ta wojna jak najszybciej się skończyła. Chcę wrócić do domu i zobaczyć moją Ukrainę. Wierzę, że mój kraj wyjdzie z tej wojny zwycięsko i stanie się członkiem Unii Europejskiej – z nieśmiałym uśmiechem mówi Walentyna.
Ludmyła (lat 72) przed wybuchem wojny mieszkała niedaleko Karamtorska w obwodzie donieckim.
– Nasza miejscowość jest położona jakieś 40 km od Kramatorska. Wojna już trwała ze 2 miesiące, gdy powiedziałam mężowi, żebyśmy jednak wyjechali. W tym dniu z Kramatorska odjeżdżał pociąg ewakuacyjny. Dojechaliśmy do dworca, na ten pociąg czekało z tysiąc osób. Mąż stanął w kolejce, a ja poszłam dowiedzieć się, kiedy zostanie podstawiony pociąg dla uchodźców. Ale zauważyłam, że właśnie odjeżdża pociąg do miejscowości, w której mieszka nasz syn. Krzyknęłam do męża. Pociąg powoli ruszył, a myśmy za nim biegli. Maszynista nie słyszał naszych krzyków. Jakoś jednak w końcu pociąg zwolnił i zatrzymał się. Pasażerowie pomogli nam wsiąść. Tak dojechaliśmy do syna. Niedługo potem dowiedziałam się, że tuż po naszym odjeździe na dworzec w Kramatorsku spadła rosyjska rakieta. Zginęło około 50 osób. Bardzo modlę się za maszynistę, dzięki niemu w porę wyjechaliśmy z ostrzelanego przez Rosjan dworca. Znajomi mi mówili potem, że jestem w czepku urodzona – opowiada 72-letnia uchodźczyni.
Ludmyła i jej mąż zostawili pod Kramatorskiem niedawno wyremontowany dom i gospodarstwo z drobnym inwentarzem, a także pszczelą pasiekę z miodami i winem, które robili wspólnie z mężem. Tam został dorobek ich całego życia.
– Obecnie nawet nie potrafię powiedzieć, czy nasz dom jeszcze stoi. Wciąż jest tam bardzo niebezpiecznie – tłumaczy kobieta. – Jak mam rozpoczynać życie od nowa? – pyta sama siebie zrezygnowana. – Mam 72 lata, a mąż jest ode mnie o 2 lata starszy. Jeżeli wrócimy do swojej rodzinnej miejscowości na Ukrainę, nie wiemy co tam zastaniemy. Nie wiem również, czy będziemy w stanie cokolwiek odbudować – dodaje sędziwa uchodźczyni.
Ludmyła zaznacza, że w Polsce przyjęto ją i męża „ze zrozumieniem”. Właściciel mieszkania, które wynajmują, okazał się dobrym człowiekiem.
– Przyjął nas z otwartym sercem. Z sąsiadami również znaleźliśmy wspólny język. Ale gdy wspólnie z mężem rozważamy sprawę ewentualnego powrotu do Ukrainy, to nie bardzo wiem, czy będzie on możliwy. Cała nasza rodzina rozjechała się na wszystkie strony świata – mówi 72-letnia Ukrainka.
Wojna zniszczyła plany na przyszłość
Varvara (lat 75) mieszkała w Wozniesiensku w obwodzie mikołajowskim na Ukrainie. Z mężem przybyła do Polski 10 maja 2022 r. Wycieńczona i przerażona opuściła zrujnowany dom, w którym spędziła całe życie. W rodzinnym mieście zostawili córkę, 54-letnią nauczycielkę, 47-letniego syna, żołnierza obrony terytorialnej i dwóch wnuków – 30-letniego wojskowego i 20-letniego studenta. Wojna zniszczyła ich plany na przyszłość. Marzyli o spokojnej starości z rodziną i prawnukami. A teraz ich życie toczy się w niepewności i tęsknocie za rodzinnym domem.
– Niecierpliwie czekamy na zakończenie wojny. Marzymy, aby wrócić do naszego domu w Ukrainie. Wierzę, że uda nam się go odremontować. Jesteśmy bardzo wdzięczni Polsce za ciepłe przyjęcie. Za pomoc jaką nam okazano w tym szczególnie trudnym dla nas czasie. Możliwe, że chcielibyśmy tutaj zostać, ale wszystkimi naszymi myślami wciąż jesteśmy w Ukrainie, wśród naszych bliskich. Chcemy tam wrócić, gdy tylko pojawi się taka możliwość – mówi Varvara.
Olga (lat 60) mieszkała w Oleszkach w obwodzie chersońskim na Ukrainie. 24 lutego 2022 r. jej spokojne życie zostało brutalnie przerwane przez rosyjską inwazję. Już pierwszego dnia wojny, wiedząc o represjach stosowanych przez okupantów wobec ukraińskich urzędników, Olga razem z synem była zmuszona uciekać z miasta.
Pozostawieni na pożarcie wygłodniałym zwierzętom
– Kilka razy próbowaliśmy uciekać... Ale było tak strasznie... Bardzo wielu cywilów zastrzelono w czasie przejazdu przez posterunki na terenach zajętych przez Rosjan. Wydawało się, że za nic nie dotrzemy do ukraińskiego wojska. Wiązało się to z wielkim ryzykiem. Na każdym kroku można było stracić życie. To tak, jak być pozostawionym na pożarcie dzikim, wygłodniałym zwierzętom. Pokonaliśmy około 3,5 tys. km. To była bardzo długa i ciężka droga. W Krymie byliśmy przesłuchiwani. Syn przez ponad 5 godzin był przetrzymywany w piwnicy. Okropnie się o niego bałam... że już do mnie nie wróci. Za wszelką cenę chcieliśmy wyjechać do jakiegoś europejskiego kraju. Wybraliśmy Polskę. Przybyliśmy tutaj 22 maja 2022 r. – relacjonuje Olga.
Wojna odebrała jej nie tylko dom i dobytek, ale również możliwość pożegnania się z ukochanym mężem. Zmarł tuż przed wybuchem wojny. Z ogromnym żalem w sercu wspomina grób męża, którego obecnie nie może odwiedzić ani przyozdobić świeżymi kwiatami. Rosyjska okupacja pozbawiła Olgę kontaktu z mamą, bratem, synową i innymi krewnymi. Są rozproszeni po różnych krajach (Polska, Niemcy, a część została w Ukrainie). Olga cierpi z powodu rozłąki i niepewności o jutro. Zniszczenie rodzinnego miasta przez rosyjskie rakiety i bomby stało się dla niej ciosem nie do zniesienia.
– W internecie oglądałam filmy pokazujące apokaliptyczne krajobrazy mojego ukochanego miasta, zredukowanego do gruzów. Moje marzenia i plany na przyszłość również legły w gruzach. Mimo to nie potrafię wyobrazić sobie życia bez powrotu do Ukrainy – zaznacza Olga.
„Dzięki pomocy wolontariuszy nie wpadłam w bezdenną rozpacz”
Relacja Olgi (lat 34) mieszkanki Kijowa to również opowieść o stracie, cierpieniu i nadziei na lepsze jutro. Gdy rosyjskie bomby spadły na Kijów, Olga z mężem i 8-letnim niepełnosprawnym synkiem oraz prawie roczną córeczką uciekli do Lwowa. Początkowo tam czuli się bezpieczniej niż w Kijowie.
– Z Kijowa wyjechaliśmy 10 kwietnia 2022 r. Rosjanie wtedy intensywnie bombardowali stolicę Ukrainy. Najpierw uciekliśmy do Lwowa. Wydawało nam się, że tam będziemy bardziej bezpieczni. Ale gdy z okna tymczasowego mieszkania zobaczyliśmy nadlatującą rakietę, zdecydowaliśmy, że musimy uciekać dalej. Tak trafiliśmy do hali sportowej w Hrubieszowie, a wtedy ogarnęła mnie straszliwa rozpacz. Bez przerwy płakałam. Za nic nie mogłam pogodzić się z tym, że zostałam zmuszona do ucieczki z mężem i dwójką dziećmi. Mąż jakoś sobie z tym radził... Lepiej znosił dramatyczne koleje losu. W Hrubieszowie wolontariusze dali nam wszystko. Wreszcie mogliśmy się przespać po forsownej i męczącej tułaczce. Na granicy tez nie było łatwo. Stres i zmęczenie odebrały mi możliwość widzenia jakichkolwiek pozytywów. Mój stan psychiczny był opłakany. To dzięki pomocy wolontariuszy nie wpadłam w bezdenną rozpacz – opowiada 34-letnia Olga.
W Kijowie zostali jej brat i ciocia. Z rodziną z Iziumu straciła kontakt. Nie wie, czy żyją, czy zdołali uciec przed rosyjskimi atakami. Mimo ogromu cierpienia, Olga nie poddaje się rozpaczy. Bardzo się stara odbudować psychicznie i zapewnić swoim dzieciom poczucie bezpieczeństwa. Choć tęskni za Ukrainą, zdaje sobie sprawę, że powrót do domu w najbliższym czasie może okazać się niemożliwy.
– Wojna zniszczyła nasz kraj, jego odbudowa potrwa wiele lat. Marzę o Ukrainie wolnej od korupcji, gdzie panuje praworządność, a ludzie nie muszą na własną rękę walczyć z trudnościami. Pragnę, by po wojnie moje dzieci mogły żyć w bezpiecznej i stabilnej Ukrainie, która da im możliwości rozwoju – rozmarza się uchodźczyni z Kijowa.
Życie dzieli się na „przed wojną” i „po jej wybuchu”
Ludmyła (lat 62) z Czernihowa razem z mężem opuściła Ukrainę w kwietniu 2022 r. Tam pozostały ich dzieci, wnuki i inni bliscy. Rosyjska agresja brutalnie podzieliła ich życie na to „przed wojną” i „po jej wybuchu”. Wspomnienia Ludmyły z czasów przed rosyjskim najazdem to głównie obrazy szczęścia i spokoju, a te po rosyjskiej agresji naznaczone są lękiem, strachem i ciągłym poczuciem zagrożenia.
– Do dzisiaj, gdy słyszę dźwięk samolotu czy wycie syren, odruchowo mam zamiar paść na ziemię i dłońmi zasłonić uszy, a całe swoje ciało schować gdzieś głęboko, głęboko pod ziemię – mówi Ludmyła z Czernihowa.
62-latka mocno pragnie wrócić do ojczyzny. Nie kryje niepewności o przyszłość. Nie wie, co zastanie na miejscu zniszczonym przez wojnę. Boi się również powrotu bolesnych wspomnień i traumy. W Hrubieszowie spotkała się z życzliwością i pomocą ze strony wolontariuszy. To dało jej siłę do przetrwania najtrudniejszych chwil tuż po ucieczce z Ukrainy. Ta bezinteresowna pomoc – podkreśla – była ważna dla mojego psychicznego przetrwania.
Anna (lat 36) dentystka z Seludowe w obwodzie donieckim do Polski przyjechała w kwietniu 2022 r. Granicę przekroczyła z ogromną ulgą, świadoma, że wreszcie jest bezpieczna. Hrubieszów stał się jej azylem, z dala od bomb i rakiet. W Ukrainie zostawiła mamę, brata, ojczyma, ukochanego kota i psa, a także wymarzoną pracę i nowo zakupione mieszkanie.
W Hrubieszowie zaczynali od zera
– Wojna odebrała mi wszystko, co dla mnie ważne. Obecnie cała moja rodzina, bliscy, krewni, mieszkają w różnych miejscach. Nie mam własnego domu, tego bezpiecznego miejsca, a moje dziecko zostało bez swojej ulubionej szkoły. Musieliśmy w Hrubieszowie zaczynać życie od zera. Na początku nie miałam żadnej motywacji i natchnienia. Byłam w obcym kraju, nie znałam języka. Byłam tu sama z córką. Gdy ktoś mnie pyta o plany na najbliższą przyszłość, odpowiadam, że nic nie planuję – mówi Anna. – Teraz mam dobrą pracę. Jeżeli uda mi się zarobić na mieszkanie, to je kupię i zostanę w Polsce. Można powiedzieć, że już się jakoś przyzwyczaiłam do tego nowego miejsca – dodaje po chwili zastanowienia.
Trudno sobie wyobrazić odbudowę rodzinnego miasta w Ukrainie
Z kolei Ludmiła (lat 70) z Jampilu w obwodzie donieckim opowiada o dramatycznej ucieczce z rodzinnego miasta ogarniętego wojną i życiu na uchodźstwie w Polsce. Jampil, niegdyś tętniące życiem około 11-tysięczne miasteczko, zostało zrównane z ziemią. Zniszczone domy, brak dróg, prądu i infrastruktury uniemożliwiają normalne życie. Ludmiła nie wierzy w szybką odbudowę miasta. – Miną dziesiątki lat, zanim znowu stanie się ono bezpiecznym i możliwym do życia miejscem – uważa uchodźczyni.
– Jeżeli w Polsce nie otrzymamy pomocy umożliwiającej codzienne życie, sami nie damy rady tu przeżyć. Będziemy zmuszeni wracać do Ukrainy. Tylko, że obecnie nie ma dokąd. Wszędzie jesteśmy jakby poza domem, wszędzie jako obcy. W mojej miejscowości w Ukrainie nie ma dróg, budynków ani prądu. Nie ma niczego. Z kilku tysięcy mieszkańców zostało może kilkadziesiąt osób. Próbują wegetować i przeżyć chowając się w piwnicach. Nie wiem, czy potrafiłabym dalej żyć w takim strachu i niepewności – mówi Ludmyła.
34-letnia Jana z Buczy w obwodzie kijowskim zdecydowała o wyjeździe pierwszego dnia, po tym jak dotarły do niej wiadomości o rozstrzeliwaniu cywilów w pobliskiej miejscowości. Wojna wybuchła, gdy jej najmłodsza córka miała zaledwie 2 lata. Jana zostawiła w Ukrainie ukochaną pracę w wydziale nieruchomości tamtejszego urzędu, mieszkanie i swoje poukładane życie. Wojna zburzyła jej wszystko, co dla niej ważne i zmusiła do rozpoczęcia wszystkiego od nowa w obcym dla niej kraju.
Zapach spalonego miasta
– Gdy w marcu tego roku przyjechaliśmy do Polski, przypuszczaliśmy, że będziemy tutaj najwyżej pół roku, a potem wrócimy do siebie. Liczyliśmy, że wszystko wróci do normy, miasta zostaną uwolnione od rosyjskich najeźdźców. Ale kiedy pojechaliśmy do Buczy, najpierw mąż, a później ja, poczuliśmy zapach spalonego miasta, sprzętu, budynków. Wielu naszych znajomych już nie żyło. Zrozumieliśmy, że nigdy już nie będzie tak, jak przed rosyjską agresją. Bardzo ciężko się z tym pogodzić. Nadal jesteśmy w Polsce, bo chcemy uratować swoje dzieci – mówi uchodźczyni z Buczy.
Jana dodaje, że Polska przyjęła ich bardzo ciepło, z troską.
– Wielu Polaków bardzo nam pomogło. W ciągu dwóch lat obserwowałam, jak tutaj wygląda życie, ale chcemy wracać do Ukrainy, jak tylko ta wojna się skończy. Tam jest nasze miejsce. Tam są nasi bliscy. Dlatego jak najszybciej chcemy wrócić. Ale ze względu na bezpieczeństwo naszych dzieci wciąż jesteśmy tutaj – tłumaczy Jana z Buczy.
Tatiana (lat 39) mieszkała z Myronivce w obwodzie kijowskim.
– W Ukrainie zostawiłam swoją siostrę, brata, mamę i całe swoje przedwojenne życie. Ale tam straciłam bezpieczeństwo. Razem ze starszym i młodszym synem zdecydowaliśmy o wyjeździe. Nie widziałam już innego wyjścia, wszystkie moje życiowe plany i pomysły zostały zdeptane przez rosyjską napaść i wojnę. Przede wszystkim kierowałam się bezpieczeństwem moich dzieci. Młodszy syn jest autystycznym dzieckiem. Przez te ciągłe alarmy, wybuchy, nieustający strach i nieprzerwany stres jego choroba zaczęła się coraz bardziej dawać we znaki. Powiem szczerze, nie planuje wrócić do Ukrainy. Tutaj, gdzie pracuje obecnie, planuje również się uczyć i nadal pracować. Tutaj widzę możliwość bezpiecznego życia. Chcę żyć godnie, a nie tylko usiłować przetrwać. Oczywiście, że jest mi bardzo ciężko, ogromnie tęsknię za Ukrainą – podkreśla Tatiana.
Wciąż w trybie mobilizacji
Mirosław Skórka, prezes Związku Ukraińców w Polsce zaznacza, że zakończenie wojny w Ukrainie zależy od tego, jak będzie płynęła broń, i czy w Europie oraz USA utrzyma się poparcie dla Ukrainy.
– Jeśli broń będzie płynąć tak ślamazarnie jak obecnie, nie należy spodziewać się szybkiego zakończenia wojny. Dla mieszkańców terenów objętych działaniami zbrojnymi w Ukrainie oznacza to, że muszą szukać innego miejsca do życia albo narażać się każdego dnia na niebezpieczeństwo śmierci ze strony faszystów. Gdybym mógł określić datę zakończenia wojny, miałbym fortunę w ręku! Ludzie nie są w stanie tego określić. Bóg wie, kiedy to się stanie! Można pytać wróżki, ale wiarygodność może być podważona. Gdyby Putin opuścił nasz łez padół, a z nim kilka tysięcy jego akolitów – wojna w miarę szybko się zakończy, a bez tego trudno coś precyzyjnie określić! – uważa Mirosław Skórka, prezes Związku Ukraińców w Polsce.
Uchodźczynie z Ukrainy są bohaterkami raportu przygotowanego pod kierownictwem dr Marii Baran z Uniwersytetu SWPS. We wstępie do tego raportu czytamy:
„Zmuszone do ucieczki w trosce o bezpieczeństwo i przyszłość swoich dzieci, nawet wiele miesięcy po przekroczeniu granicy z Polską, wciąż są w trybie mobilizacji. Zmienił się jednak kontekst: walkę o życie zastąpiła walka o przeżycie. Pomimo wielu wyzwań i trudności, nie są „bezbronnymi ofiarami” i wykazują się ogromną siłą i odpornością psychiczną. Stanowią też bardzo różnorodną grupę, o odmiennych problemach i potrzebach, niestety ich głos często nie jest słyszany” – napisano w cytowanym raporcie.
I dalej w tym samym raporcie czytamy:
„Zupełnie inaczej będzie w Polsce funkcjonować młoda osoba, która zna język polski, ma tutaj rodzinę i znajomych, wyższe wykształcenie i umiejętności, a inaczej, powiedzmy, starsza osoba z niepełnosprawnością, która jest tutaj zupełnie sama. To są dwa różne światy. Trzeba też pamiętać, że nie każdy uchodźca to osoba, u której w wyniku doświadczenia traumy rozwiną się jakieś zaburzenia. Nie każdy uchodźca będzie potrzebował pomocy psychologicznej. To ważne, bo grantodawcy mieli takie założenia, przy czym zignorowali inne, skuteczne formy potencjalnej pomocy uchodźcom” – opisuje dr Maria Baran.(...) „Uchodźczynie często wykazywały się wręcz nadludzką siłą – czy to w drodze do Polski, czy już na miejscu, łącząc opiekę nad dziećmi z pracą w kilku miejscach, często poniżej kwalifikacji, byle tylko zapewnić podstawowe potrzeby dzieciom i bliskim. Nie chodzi jednak o romantyzowanie ich obrazu, ta „nadludzka” siła wynikała często po prostu z faktu, że nie było innego wyjścia” – napisano w raporcie „Superbohater w spódnicy. Odporność psychiczna Ukrainek uciekających do Polski przed wojną w Ukrainie – raport z badań i rekomendacje dla trzeciego sektora”.
Wojna w Ukrainie może potrwać jeszcze kilka miesięcy
Komentarz Adama Balcera, politologa, dyrektora programowego w Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, wykładowcy Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego oraz krajowego eksperta Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych.
Wojnę w Ukrainie można porównać z innymi konfliktami zbrojnymi, jak choćby wojnami w byłej Jugosławii w latach 90. ubiegłego wieku. Generalnie było tak, że spora grupa ludzi nie wróciła do swoich domów po zakończeniu tych wojen, co dla tych państw do dzisiaj jest sporym problemem. W Ukrainie pewnie będzie podobnie. Jeśli nawet wojna w Ukrainie zakończy się, choć obecnie trudno przewidzieć, kiedy to się stanie, to i tak sporo uchodźców zostanie w krajach, do których uciekli z Ukrainy. Jest też wielce prawdopodobne, że w ramach łączenia rodzin, do wielu uchodźczyń na emigracji dołączą ich mężowie.
Natomiast większość uchodźców pewnie wróci na Ukrainę. Będzie to zależało od tego, skąd ktoś musiał uciekać i jaka jest tam sytuacja militarna i społeczna. Druga sprawa, na pewno będzie dla nich ważna sytuacja ekonomiczna w Ukrainie. Im bardziej będzie ona stabilna, a odbudowa kraju po wojnie będzie przebiegała bez perturbacji i zagrożeń, to oczywiste, że będzie to większą zachętą do powrotu. Z kolei w przypadku trwania pełzającego konfliktu i groźbie tego, że w niektórych miejscach może on eskalować, to chęci do powrotu na pewno będą mniejsze.
Polska jest drugim po Niemczech krajem na świecie pod względem przyjętych uchodźców wojennych z Ukrainy. W wielu krajach, w tym w Polsce, od pewnego czasu mamy do czynienia – w różnym stopniu – z tak zwanym "zmęczeniem uchodźcami", wzrostem niechęci do nich. To zaś jest wykorzystywane przez różne siły polityczne, skrajną prawicę, a w wersji miękkiej to jest również widoczne w głównym nurcie politycznym w naszym kraju. Uchodźcy będą bardziej skorzy do wyjazdu z Polski, jeśli ta niechęć do nich będzie wzrastała. Generalnie rzecz ujmując, są to procesy, którymi w Polsce instytucje publiczne niestety zajmują się raczej średnio. Przy całej specyfice, problem uchodźczy w Polsce nie jest jednak wyjątkowy, warto porównać z innymi krajami i uchodźcami podczas wcześniejszych konfliktów. Uczyć się na błędach i sukcesach innych.
Natomiast jeżeli chodzi o samą wojnę w Ukrainie, to wydaje się, że kilka najbliższych miesięcy potrwa tak zwana "pauza strategiczna". Wynika to z oczekiwania na wyklarowanie się sytuacji w USA. 5 listopada tego roku zostaną przeprowadzone wybory prezydenckie w tym kraju, a inauguracja prezydentury przypadnie formalnie na koniec stycznia przyszłego roku. Kilka dodatkowych miesięcy trzeba doliczyć na ustabilizowanie się pracy administracji.
Kolejnym istotnym czynnikiem jest pogoda. Ostatnio były bardzo dotkliwe upały. Natomiast jesienią będzie chłodniej, zaczną padać deszcze i będzie błoto, co w połączeniu z oczekiwaniem na rozwój sytuacji w USA nie będzie sprzyjać wielkim zmianom na froncie. Natomiast można założyć, że najbliższe tygodnie, a może miesiące, nawet do listopada bieżącego roku – w zależności od pogody – obydwie strony będą starały się wykorzystać, na uzyskanie jakiejś przewagi regionalnej.
Jeżeli wybory prezydenckie w USA wygra Donald Trump, znacznie większym prawdopodobieństwem jest, że może dojść do zawieszenia broni kosztem ustępstw terytorialnych Ukrainy. Jednocześnie należy pamiętać o wyborach do Senatu USA oraz do Kongresu. One również są bardzo ważne. Jeżeli spojrzymy na ostatnie głosowania w Kongresie, widać było że sprawa Tajwanu została poparta, podobnie jak i pomoc dla Izraela. Natomiast większość republikanów była przeciwna dalszej pomocy Ukrainie. Jeżeli po wyborach w Kongresie będzie więcej republikanów, a Donald Trump zrobi wszystko, aby na listach wyborczych znalazło się najwięcej osób lojalnych wobec niego, to trudno będzie przegłosować duży pakiet pomocy dla Ukrainy. Po wyborach może też dojść do głębokiego impasu, jeżeli Kamala Harris wygra wybory prezydenckie głosami elektorskimi, a Kongres będzie republikański. Nie można wykluczyć, że Donald Trump będzie przekonywał, że wybory zostały sfałszowane. Tak więc w społeczeństwie amerykańskim może dojść do jeszcze większej polaryzacji. Generalnie takie scenariusze sprzyjają Rosji.
Po 2,5 roku wojny w Ukrainie widać wyraźnie, że żadna ze stron nie może spodziewać się zdecydowanego zwycięstwa. Mimo że Ukraina otrzymała wielomiliardowe wsparcie finansowe i pomoc militarną w postaci przekazanego jej sprzętu wojskowego. Z drugiej strony Rosja nie dałaby rady bez wsparcia Chin. I nie była to bezinteresowna pomoc. Jak już mówiłem, w najbliższym czasie obydwie strony wojennego konfliktu będą starały się zdobyć przewagę w poszczególnych regionach. Ale trudno wyobrazić sobie scenariusz, że któraś ze stron w tej wojnie zacznie zdecydowanie wygrywać.
Możliwe, że w przyszłym roku na wiosnę dojdzie do jakichś poważniejszych rozmów pokojowych, które doprowadzą do zawieszenia broni. Trudno jednak wyobrazić sobie sytuację, że ten konflikt zakończy się podobnie do wojna na Bałkanach, gdzie doszło do zakończenia konfliktów na pełną skalę. W wojnie rosyjsko-ukraińskiej bardziej prawdopodobne jest zamrożenie działań wojennych na jakiś czas. Stabilny, długoterminowy pokój jest możliwy wtedy, gdy jedna ze stron zdecydowanie i jednoznacznie wygrywa. A na razie nie ma dużego prawdopodobieństwa, że to się wydarzy.
Potrzebne jest wsparcie organizacji pozarządowych
Komentarz Joanny Mosiej, redaktorki naczelnej międzynarodowego magazynu internetowego dla kobiet i CEO Sestry.eu.
"Według Eurostatu w Europie przebywa w tej chwili ponad 4,3 mln Ukraińców, z czego w Polsce ponad 950 tys. To głównie kobiety z dziećmi. Większość żyje w poczuciu tymczasowości i zawieszenia pomiędzy dwoma krajami. Ukrainy, w której zostało ich dotychczasowe życie: mężowie, rodzice, bracia, domy – wszystko, co najcenniejsze. I Polski – bardzo dla nich gościnnej, lecz przecież niebędącej miejscem, w którym mogliby czuć się zupełnie jak u siebie.
Osoby, które schroniły się w Polsce tymczasowo, mają dużo trudniej niż te, które postanowiły zostać tu na stałe i zacząć swoje życie od nowa. Wszyscy nieustannie debatują o tym, kiedy wojna się skończy, ale to równanie z tak wieloma niewiadomymi, że nie sposób przewidzieć wyniku. Ben Hodges, jeden z najbardziej cenionych amerykańskich generałów, w wywiadzie udzielonym niedawno Times Radio ocenił, że wojna potrwa jeszcze maksimum dwa lata.
Oczywiście to tylko przypuszczenie, choć poparte głęboką wiedzą, analizą i doświadczeniem. Trudno też wyrokować, jak wiele Uchodźczyń po dwóch i pół roku wojny i życia w nowym miejscu będzie chciało wrócić do Ukrainy. Dla nas, Polek i Polaków, głównym zadaniem jest teraz wypracowanie wzorem innych państw sensownej polityki integracyjnej. I wsparcie organizacji pozarządowych, których rola w tej materii była i wciąż jest kluczowa".
Reportaż powstał w ramach Stypendium im. Dymitra Rybakowa.
Napisz komentarz
Komentarze