Jak się okazało, ubiegłotygodniowa porażka w Kraśniku stanowiła jedynie preludium do tego, co wydarzyło się kilka dni później. W spotkaniu pucharowym Hetman musiał uznać wyższość Huczwy Tyszowce, przegrywając z liderem zamojskiej klasy okręgowej 1:3 (1:1). Co gorsze, w pojedynku tym gospodarze wygrali jak najbardziej zasłużenie, będąc zespołem lepszym i skuteczniejszym. Defensywa Hetmana nie mogła poradzić sobie z Damianem Ziółkowskim, a w środku pola najwięcej do powiedzenia miał Norbert Raczkiewicz. Co prawda, gospodarze miewali też okresy, w których długimi minutami bronili się na 20-30 metrze, ale Hetman nie potrafił przełożyć przewagi na sytuacje bramkowe. Czarę goryczy przelała jednak ligowa porażka z Kłosem Chełm. Zespół Marka Motyki radził sobie nieźle do linii pola karnego gości. Później niestety był już dramat. Bezsensowne próby wjazdu z piłką do bramki kończyły na stoperach Kłosa, którzy bez większych ceregieli wykopywali piłki jak najdalej od bramki. Obok słupka uderzał groźnie Rafał Kycko, z kilku metrów główkował zbyt lekko Szymon Solecki, w bramkarza trafiał Łukasz Mietlicki, a ładną główkę Michała Palucha bramkarz gości jakimś cudem sparował na róg. Żadnej z tych sytuacji nie można określić jednak jako stuprocentowej. Tymczasem goście kontrowali bardzo groźnie i po wrzutce z lewego skrzydła Łukasz Drzewicki z bliska trafił do siatki. Przyjezdni byli też blisko podwyższenia, ale Przemysław Żmuda ofiarnym wślizgiem zażegnał niebezpieczeństwo. W doliczonym czasie gry na polu karnym gości pojawił się nawet Kacper Skrzypek, ale i on nie zdołał odmienić losów meczu. Po chwili goście odtańczyli taniec zwycięstwa, a hetmanowcy ze spuszczonymi głowami zeszli do szatni. Z jednym wyjątkiem – Michał Paluch jeszcze długo z opuszczoną głową i oczami pełnymi łez siedział na murawie zamojskiego stadionu.
Po meczu było pewne, że los Marka Motyki jest przesądzony.
Więcej przeczytasz w wydaniu papierowym i e-wydaniu.
Napisz komentarz
Komentarze