Zapytany o to, czy jest czarodziejem, Ireneusz Zarczuk dłuższą chwilę musiał się zastanowić. Po kilku sekundach odrzekł, że osobiście nic o tym nie wie, ale jego gracze w końcówce meczu z Victorią Żmudź zagrali jak z bajki. Szkoda jedynie, że do 49 min biłgorajanie dali sobie strzelić aż 4 bramki.
– To nie był normalny mecz. Długo graliśmy źle, popełniając na mokrej murawie błędy. Victoria strzeliła nam cztery bramki i miała kolejne okazje. Sygnał do ataku dał Michał Mielniczek, którzy grzmotnął potężnie w poprzeczkę. Później do akcji wkroczyli Arek Czok z Jurijem Perinem. Powiem jeszcze, że już przy stanie 4:4 wychodziliśmy z kontrą trzech na jednego i sędzia niepotrzebnie odgwizdał faul, pozbawiając nas przywileju korzyści. Gdyby tego nie zrobił, to mogliśmy nawet wygrać. Ale to już byłoby chyba zbyt wielkie szczęście – wzdychał po meczu Ireneusz Zarczuk.
Więcej w wydaniu papierowym i e-wydaniu.
Napisz komentarz
Komentarze